,,Umieram na zewnątrz i od środka, a nikt nie potrafi mi pomóc."
(Przeczytaj notkę pod rozdziałem)
*Perspektywa Jessici*
-Co się stało?!-krzyknęłam z kuchni, gdy usłyszałam głośny huk dobiegający z salonu, gdzie bawiły się dzieci. Szybko wytarłam mokre ręce w zieloną ścierkę i podążyłam w ich stronę. Gdy przekroczyłam próg ujrzałam małą dziewczynkę, o dużych, niebieskich oczach ibrązowych, długich włosach związanymi w dwa warkoczyki, oraz chłopczyka z brązowymi oczami i krótkimi, czarnymi włosami.
-Carly, Ian, co się stało?-spytałam spoglądając na biały, pęknięty w drobny mak wazon.
- Mówiłam ci, żebyś zostawił tą piłkę w spokoju! To wszystko twoja wina!-krzyknęła dziewczynka, pogazując palcem.
-Nie wypieraj się, sama też grałaś!-dodał.
-Cicho! Nie ważne kogo to wina, musimy posprzątać!- postanowiłam załogodzić spór. Zajmowałam się tą dwójką po to, aby zarobić trochę pieniędzy. Muszę szczerze przyznać, że nawet lubiłam tą pracę. Szybko poszłam po szczotkę. Gdy wróciłam, zmiotłam wszystkie kawałki
wazonu, następnie wyrzucając je do czarnego kosza na śmieci.
-Tatuś będzie zły.-szepnęła Carly ze łzami w oczach. Podeszłam do niej i ukucnęłam.
-Dlaczego?
-On zawsze jest taki, gdy coś przeskrobiemy.
-Nie martw się, pogadam z nim i wszystko będzie dobrze.-uśmiechnęłam się na co dziewczynka kiwnęła głową.-Może chcecie porysować?-spytałam, a w odpowiedzi dostałam krótkie ,,Tak". Sięgnęłam z półki kilka białych kartek i kolorowe kredki. Podałam wszystko dziecią
i przyglądałam się im jak 'pracują'. Zaniepokoiło mnie to, że Carly wszytko co narysowała było w kolorze czarnym.
-Ej, co przedstawia ten obrazek?-spytałam.
-Moją rodzinę.-odpowiedziała. Ujrzałam, że na rysynku nie ma ich taty.
-A czemu nie narysowałaś swojego tatusia?
-Bo nie miałam takiej ochoty.-odparła. Zastanowiłam się chwilę nad tą sytutacją. Rodzina z pozoru wygląda na szczęśliwą, kochającą się i ułożnoną, a może taka naprawdę nie jest? Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 16. Za chwilę moja praca powinna dobiec końca. Usłyszałam głośny huk zamykanych drzwi frontowych. Wstałam powoli z niewygodnej podłogi i udałam się w stronę holu.
-Dzień dobry, panie McCurtney.-przywitałam się. Zobaczyłam mężczyznę w wieku około 40 lat, o czarnych, krótkich włosach i brązowych oczach.
-Dzień dobry.-odpowiedział wymuszając uśmiech na ustach w międzyczasie poluźniając czarny krawat.- Jak zachowywały się dzisiaj dzieci?-dodał zmierzając w kierunku salonu.
-Dobrze... tylko był taki mały problem.-zagaiłam.
-A jaki?
-Dzieci, przez przypadek stłukły wazon.-wyszeptałam.
-Porozmawiamy później!-powiedział o wiele głośniejszym tonem w kierunku dzieci. W jego oczach ujrzałam nienawiść oraz złość.
-Ja już skończyłam na dzisiaj pracę?-wolałam się upewnić.
-Tak, pieniądze za ten tydzień masz położone na stoliku w holu.-dodał. Kiwnęłam głową i zgarnęłam kilka banknotów. Naciągnęłam szybko na me nogi czarne trampki i założyłam siwy płaszcz.
-Do widzenia! Cześć dzieciaki!-krzyknęłam zamykając drzwi. Przechodząc przez ogródek usłyszałam błagające krzyki dzieci. Wzdrygnęłam się, na myśl co przeżywają teraz te młode osóbki. Chyba było oczywiste to, że są bite. Moja pieprzona nieśmiałość, nie pomagała w tym, aby wtrącić się. Przeszłam szybciej przez ogródek i wyszłam na siwy chodnik. Pogoda nad Londynem przyprawiała wręcz o dreszcze. Niebo było całe zasnute ciemnymi chmurami, a z dala dostrzegłam potężne pioruny. Doszłam do miejsca mojego zamieszkania. Wzięłam głęboki oddech, bojąc się co tam zastanę. Dotknęłam zimnej, żelaznej klamki i popchnęłam lekko brązowe, solidne drzwi. Pierwsze co poczułam to odór alkoholu, przez co moje ciało owładnęła złość. Szybkim krokiem podążyłam w stronę małego salonu. Na ciemnozielonym, starym fotelu ujrzałam wrak człowieka. Mężczyzna ubrany był w białą, poplamioną, podartą koszulkę i czarne spodnie. W dłoni trzymał jeszcze niedokończoną butelkę wódki. Na twarzy można było dostrzec liczne zmarszczki, pomimo dosyć młodego wieku.
-Obiecałeś, Tato.-wysyczałam przez zęby. Chłodne spojrzenia zlustrowało mą osobę.
-Jessica już wróciłaś! Masz pieniądze dla mnie, prawda?-spytał podnosząc się powoli z fotela. Zacisnęłam mocno dłonie w pięści.
-Masz 40 lat, to najwyższy czas, abyś poszedł do jakiejś pracy, a nie całe dnie przesiadujesz na tym fotelu z butelką w dłoni!-wykrzyczałam.
-Dawaj mi pieniądze, natychmiast!
-Nie mam nic przy sobie.-skłamałam.-mężczyzna podszedł do mnie jeszcze bardziej. Małymi krokami cofałam się do tyłu. Nagle poczułam jak uderzam plecami o ścianę. Spojrzałam na osobnika przed sobą. Byłam w pułapce.
-Przekonajmy się.-wysyczał wprost na mą twarz, przez co poczułam nieprzyjemny odór alkoholu. Złapał za mój płaszcz i włożył rękę w jedną z kieszonek. Wyciągnął kilka banknotów z wielkim uśmiechem na twarzy. Obiecałam sobie, że następnym razem mu się nie poddam, jednak przegrałam. Spojrzałam na jego uśmiechniętą twarz, przez co poczułam jeszcze większą nienawiść. Pobiegłam w stronę jeszcze nie opróżnionych butelek z alkoholem. Złapałam kilka z nich i pobiegłam w stronę zlewu. Odkręciłam nakrętkę i podziwiałam, jak następne krople trującej cieczy spływają tam, gdzie ich miejsce, czyli do ścieków. Poczułam mocne szarpnięcie siwego płaszcza z tyłu. Odwróciłam się i ujrzałam mego ojca. W jego siwych oczach ujrzałam nienawiść.
-Co ty robisz do chuja?-wysyczał.
-Ratuję cię.-odpowiedziałam szybko.
-Pożałujesz tego.-poczułam ciepło bijące z mojego, lewego policzka. Łzy momentalnie naszły mi do oczu. Tego było już za wiele.
-Nienawidzę cię!-wykrzyczałam.
-Ja ciebie też, a wiesz za co?-nawet nie mrugnęłam.-Tak bardzo przypominasz mi moją zmarłą żonę. Ten sam kolor oczu, kształt nosa i ust. Gdybyś się nie urodziła, ona nadal by żyła!-poczułam silne ukłucie w sercu. Od zawsze winiłam się za śmierć mej matki.
-Nie masz prawa nawet o niej mówić! Myślisz, że jest zadowolona widząc to, co tutaj robisz?-zostawiłam go z tym pytaniem, podążając w stronę mego pokoju. Już od dawna pragnęłam uciec z tego domu. Sięgnęłam po czarną torbę i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Podeszłam do brązowego biurka, otworzyłam szufladę i wyjęłam kilka, uchronionych przed ojcem banknotów. Spojrzałam po raz ostatni na pokój i otworzyłam siwe, drewniane drzwi.
-Spierdalaj stąd. Na pewno nie będę za tobą tęsknić. Za twoją wyprowadzkę!-krzyknął biorąc kolejne łyki wódki. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Podeszłam szybko do drzwi frontowych.
-Spotkamy się jeszcze kiedyś, ale już po drugiej stronie.-dodałam zatrzaskując drzwi. Spojrzałam tępo przed siebie. Nie miałam do kąt się udać. Przeszłam przez zaniedbany ogródek i wyszłam na chodnik. Udałam się w stronę dobrze znanego mi miejsca. Będąc już na miejscu kupiłam dwa znicze i kilka kwiatów. Weszłam powoli na cmentarz. Przesiadywałam tutaj często, poszukując spokoju. Skręciłam w małą uliczkę i ustałam przed sporym grobem. Spojrzałam na marmurową tablicę.
,,Mary Willows, urodzona 15.03. 1975, zmarła 16.06.1993 r.
Erick Willows , urodzony 02.04.1991, zmarły 24.12.2011 r.
Niech Pan Bóg ma ich w opiece"
Poczułam jak ciepłe, słone łzy spływają po mych bladych policzkach, gdy spojrzałam na dwie, uśmiechnięte twarze na zdjęciach. Mój brat życzył sobie, aby pochować go wraz ze swoją matką. Pamiętam dobrze ten dzień gdy umarł.24 grudnia- dzień dla wszystkich wesoły, spędzony wraz z rodziną w wspólnym domu. Niestety u nas tak nie było. Siedziałam wraz z ojcem na brązowych, twardych krzesełkach w białej poczekalni. Rak mózgu-był od razu wyrokiem dla mego brata Ericka. Lekarze dawali mu marne szanse na przeżycie, jednak ta nadzieja cały czas się we mnie tliła. Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę 18. Zawsze wtedy zasiadaliśmy do stołu. Od miesiąca całe dnie i noce, przesiadywaliśmy w szpitalu. Obok mnie właśnie przechodził młody lekarz. Szybko podbiegłam w jego kierunku.
-Panie doktorze, mogę wejść choć na chwilę do mojego brata?-spytałam.
-Dobrze, ale na minutkę.-odpowiedział. Pobiegłam w stronę szklanych drzwi. Powoli je otworzyłam i ujrzałam młodego, bladego chłopaka leżącego na dużym łóżku. Obok niego stały liczne, pikające aparatury. Podeszłam powoli do niego i usiadłam na małym krzesełku. Złapałam jego zimną dłoń w me dłonie. Chłopak z trudem otworzył swe oczy.
-Jessica, to już mój czas.-powiedział. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
-Nawet tak nie mów.-odpowiedziałam szybko, ściskając jeszcze mocnej jego dłoń.
-Mam tylko jedną prośbę. Pochowaj mnie z mamą.-wypowiedział i zamknął powoli oczy.
-Nie umieraj! Jeszcze tyle rzeczy mieliśmy razem zrobić! A nasze, wspólne marzenia?!-wykrzyczałam. Na aparaturze ujrzałam ciągłą linię. Lekarze szybko wbiegli do sali, a pielęgniarka wyprowadziła mnie. Usiadłam na podłodze i zaniosłam się płaczem.
Siwym rękawem płaszcza wytarłam powoli cały czas spływające łzy. Zapaliłam dwa czerwone znicze, postawiłam je na grobie, następnie kwiaty wsadziłam do wazonu. Usiadłam na brązowej ławeczce.
-Tak mi was brakuje. Czemu tak szybko odeszliście? Ciebie mamo znam tylko z fotografii. To naprawdę straszne uczucie, nie wiedząc nawet jak brzmiał twój głos, co uwielbiałaś robić oraz zapachu twoich ulubionych perfum. Nie przychodziłaś do mnie wieczorem, dać tego symbolicznego buziaka na dobranoc. Zawsze przed snem patrzyłam na twe zdjęcie i opowiadałam ci mój dzisiejszy dzień. Wyobrażałam sobie ciebie uśmiechniętą, oraz dumną ze mnie gdy odbierałam najróżniejsze nagrody. A ty Erick... Wiem, że często się kłóciliśmy nawet o głupi, ostatni baton, jednak bardzo cię kochałam. Pamiętam ten dzień, gdy przyszłam do domu zapłakana po zerwaniu z chłopakiem, a ty mnie tak po prostu przytuliłeś, nie pytając o nic. Chciałabym znów poczuć ten twój intensywny zapach perfum, na który stale narzekałam. Jeszcze ojciec... Miałam już dosyć tego marnego życia i uciekłam od niego. Myślicie, że dobrze zrobiłam?-spytałam. W odpowiedzi usłyszałam cichy szelest liści. Uśmiechnęłam się lekko pomimo łez. Wstałam powoli z ławeczki.
-Kocham was.-dodałam spoglądając na zdjęcia. Zabrałam czarną torbę i udałam się w stronę wyjścia.
____________________________
Kurwa przepraszam, że kończę w tym momencie, ale Best song ever! Ja pierdolę leję z tego cały czas. Zayn nawet nie próbował mówić damskim głosem, tylko napierdalał swoim xd. A Harry jak się na jego dupę patrzył xd. JA PIERDOLĘ. Dobra spokój *bierze głęboki wdech*. Co do tego bloga. Rozdziały będę pisane z różnych perspektyw, dlatego się nie zdziwcie. Następny rozdział nie wiem z kogo perspektywy. Może chcecie sobie wybrać jakąś osobę (oczywiście te, co biorą udział w opowiadaniu xd) aby następny rozdział był z jej/jego perspektywy. Dlatego napiszcie! Mam nadzieję, że się podoba, bo mi <jak zawsze> nie. Jest 10 obserwatorów, więc kilka komentarzy byłoby mile widzianych. Nie wiem kiedy następny rozdział, najpierw musze napisać na mojego drugiego bloga http://www.friends-and-maybe-love.blogspot.com/. To chyba na tyle, bo ja zapierdalam gwałcić przycisk replay. Komentujcie.